Kłusak Norweski to wspaniała rasa rdzennych koni z Półwyspów Skandynawskich, o mocnej budowie, śladach krwi Fryzyjskiej i niesamowitej krzepie. Wciąż jeszcze mało znane w Polsce, ale nadchodzi czas na zmiany. W wakacje 2013 roku przyjechała do nas pierwsza przedstawicielka tej rasy - Lolita.
Nadchodzi do nas ta soczyście zapowiadana przez media
wichura. Konie od rana świrują czując zew natury i wiatr w grzywach. Hala nam
niemalże odlatuje, a i tak udało nam się prowadzić w niej hipoterapię.
Fascynujące, jak nasz Kuba kompletnie niczego się nie boi. To najcudowniejszy
koń terapeuta na świecie.
A po zajęciach przyszedł czas na egzamin z habiutacji dla
Lolity. I o dziwo, praca z nią przebiegła idealnie! Widzę w niej
przyszłościowego konika do pracy z dziećmi, bo jest bardzo dzielna i naprawdę
świetnie sobie radziła z całą tą sytuacją.
Na koniec stępik, całkowicie rozluźniona szła, i nawet kiedy
płachta z dolnej warstwy zawiała i musnęła jej brzuch, nie zrobiło to na niej
żadnego wrażenia. Udany dzionek zatem.
Ląża jak ląża. Tutaj nie za bardzo jest już czym się
pochwalić. Troszkę pracujemy nad równowagą, i trochę nad zgięciem, ale z ziemi
to raczej trudno osiągnąć, nawet na dwóch lążach.
Dlatego o ląży dzisiaj nie będzie. Ale za to będzie o
drugiej jeździe wierzchem. Tym razem trochę dłuższej, choć wciąż nie zbyt
obciążającej. Klaczka ma problem ze skupieniem, zupełnie jak dziecko. Szybko
się nudzi, i szybko znajduje sobie inne obiekty zainteresowania. Muszę więc się
nieźle namęczyć, żeby utrzymać jej zainteresowanie, i zawsze zaskakiwać ją
nowymi zadaniami.
Dzisiaj wprowadziłyśmy łydki, sygnalizujące ruszenie, i
manipulację wodzami oraz dosiadem, żeby konia zatrzymać.
Po kilku kółeczkach ładnie zrozumiała, o co chodzi.
Utrwalenie będzie konieczne, ale już rusza, i zatrzymuje się na delikatne
pomoce i praktycznie bez użycia głosu. Inna sprawa, że huśta na niej i buja jak
na starym wielbłądzie. Ale wyćwiczy w sobie równowagę. Nie od razu Rzym
zbudowano.
Na koniec zatrzymałyśmy ją z Anią, żebym mogła z grzbietu
obmacać ją i obklepać, tak jakby to miały robić mające jeździć na niej dzieci.
Objęłam ją za szyję. Oparłam się na zadzie. Pogłaskałam przy samym ogonie, i po
uszach. Lolicie chyba się to podobało. Lubi takie smyranie. Na koniec, kiedy
skończyły mi się zaskakujące miejsca do których mogłabym sięgnąć pomajtałam
nogami, do przodu do tyłu i na koniec odstawiłam je na boki, tak jakbym chciała
zrobić na niej szpagat. I właśnie wtedy koń zorientował się, ŻE PRZECIEŻ TAM SĄ
NOGI! Zrobiła przekomiczną, pełną zdumienia minę, która od razu wywołała u nas
śmiech, i z uwagą zaczęła obwąchiwać to dziwne coś. Posmyrałam ją czubkiem buta
po nosie i wtedy koń zorientował się, że już nie raz to widziała ( w istocie,
przy każdym czyszczeniu na początku naszej znajomości oglądała uważnie moje
butki, parę razy nawet próbowała je zjeść, tak na wszelki wypadek, gdyby
okazały się pyszne, ale szybko jej wyperswadowałam jedzenie gumy) i choć z nie
mniejszym zainteresowaniem, postanowiła je zostawić w spokoju.
To był naprawdę miły dzień. Pogoda też dopisała, czyniąc tą
zabawę jeszcze przyjemniejszą.
Dzisiejszy dzień zimny i wietrzny. Na szczęście Lolitka oswojona
z halą, więc nie straszne jej już te warunki. Pobiegała ładnie, a na koniec
poprosiłam Anię, żeby ją poprowadziła, i mogłam wsiąść.
Na początku koń się zdziwił. Wcześniej na nią siadano, ale
raczej nie często, bo nie miała okazji się przyzwyczaić. Ruszyłyśmy stępikiem,
ja ładnie rozluźniona dawałam jej podstawowe sygnały, bo jeszcze nie rozumie,
co to łydka, a Ania pomagała jej prowadząc.
Zrobiłyśmy kilka zatrzymań i ruszeń. Pogłaskałyśmy,
pochwaliłyśmy i zsiadłam, żeby nie znudziło się jej, ani broń boże nie nabrała
jakiegoś złego nastawienia.
Co do samej pracy na ląży, niestety widać jej problemy z
równowagą. Będzie trzeba ćwiczyć zatrzymania i ruszenia w stępie. Widać, że się
potyka, gubi nogi przy zmianie chodów, a w galopie zdarza jej się bez sensu
zachwiać, kiedy źle podstawi tyły.
Zastanawia mnie też co się dzieje z jej grzbietem. Mianowicie,
kiedy idzie po prostej, jej ruch może nie jest jakiś bardzo wybijający. Jest
energiczny, ale bez przesady. A mimo to siedząc na oklep, nawet w stój,
wystarczy, że koń lekko przeniesie ciężar ciała na drugą stronę, a ja orientuję
się, że praktycznie z niej spadam, bo siedzę jak w ciężkiej skoliozie. Robi
jakiś taki magiczny przechył kłodą, że człowiek całkowicie traci podparcie.
Muszę to rozpracować, a do tego czasu jedyną opcją będzie jakieś siodło. Musimy
tylko dobrać coś porządnego do niej i zacząć ją oswajać.
Czyszczenie w boksie jak zawsze przyjemnie. Co prawda przy
czyszczeniu kopyt znów miałyśmy nieporozumienie, bo okazało się, że konica nie
chce dać tylnej nogi, jednak i ten kryzys jakoś został zażegnany. Na szczęście
wystarczyła sugestia, bo nie wyobrażam sobie jak miałabym jej poderwać tą nogę.
Ona ma naprawdę konkretny i na pewno ciężki zadek.
Zabawne jest też to, że ma tendencję do robienia flehmana.
Robi to naprawdę często. Dzisiaj stałam i głaskałam ją na przywitanie. A
wcześniej robiła to np. na widok kota. ;) Myślę, że w przyszłości fajnie będzie
to wykorzystać do nauki słodkiej sztuczki.
Natomiast po poniedziałku powinnam już mieć nowe zdjęcia,
więc będzie już co wstawiać.
Znane też jako Dolehest, Ostlandhester, Kłusak Dole lub
Kłusak Norweski. Jest to najbardziej rozpowszechniona rasa w Norwegi i jest
uznawana także jako jedna z najmniejszych ras zimnokrwistych.
Początki:
Początki powstawania rasy datuje się na 19 wiek, choć uważa się też, że
mogła ona powstać nawet wcześniej, z szwedzko fryzyjskich lini krwi gdzieś
pomiędzy 400-800 przed Chrystusem.
Wyróżnia się dwa typy koni Dole, w typie ciężkim i lekkim. Jednak różnice
pomiędzy tymi typami zaczęły zanikać, kiedy zaczęto prowadzić chów selektywny i
krzyżować je między sobą w obrębie rasy. Nadal rozróżnia się je w dwóch różnych
kategoriach, jednak są wpisane do tej samej księgi stadnej.
We wczesnych latach 20 wieku wyścigi kłusaków zdobyły sporą popularność w
Norwegii i wciąż jest to jeden z najpopularniejszych sportów. Tradycyjnie ściga
się 50% kłusaków gorącokrwistych i 50% zimnokrwistych jak konie Dole.
Od 1967 roku Narodowe Stowarzyszenie Hodowców Kłusaków Norweskich, zaczęto przykładać
większą wagę do zachowania pierwotnych cech tej rasy w nadziei na
rozpropagowanie i chronienie zanikającego typu cięższego tych koni. Rozmnażanie
tych koni jest objęte specjalną uwagą, i podlega ścisłej kontroli.
Parametry:
Wzrost od 145 -160cm
Sprawne, aktywne i pełne werwy konie.
Budowa ciała:
Mała, ciężka głowa o
prostym profilu. Długie uszy, nie duże oczy. Szyja raczej krótka i
dobrze umięśniona. Długi i
silny, prosty grzbiet. Krótkie, masywne nogi. Kopyta są bardzo twarde i mocne.
Typowe umaszczenie:
Kasztanowate, siwe, czarne, gniade. Możliwe odmiany na głowie i nogach.
Temperament:
Inteligentne i bardzo szybko uczące się konie.
Wykorzystanie:
Zaprzęgi i wyścigi, jazda wierzchem, agroturystyka, koń do towarzystwa.
Jeszcze tego roku, w specjalnym ośrodku opieki w Essex żył
najstarszy koń na świecie.
Był to ciemno kasztanowy wałach Shayne, rasy Irish Draught,
który liczył sobie 51 lat!
Jego niesamowita historia ukazuje jak odpowiednia opieka,
oraz bezstresowy tryb życia mogą wpłynąć na długość życia zwierzęcia. Jeszcze
do nie dawna uważano, że konie mogą dożyć 15 lat. Obecnie średnia mówi, że
przeciętna długość życia konia to 25-30 lat. Ale co powiedzieć o takim
staruszku?
Nawet mimo podeszłego wieku był w doskonałej formie. Do
dyspozycji miał dużo otwartej przestrzeni i specjalną zbilansowaną dietę, którą
rozdzielano mu na aż 4 posiłki dziennie.
Podejrzewa się, że na jego doskonały stan wpłynął fakt, że
był tylko sporadycznie dosiadany i przez większą część życia był raczej koniem
do towarzystwa, który mógł swobodnie hasać po łąkach.
Latem 2013 roku właściciele podjęli trudną decyzję o jego
uśpieniu. Powodem był rozwijający się artretyzm, który do tego stopnia
ograniczył komfort życia konia, że ciężko by im było patrzeć jak koński senior
się męczy. To smutna wiadomość, jednak patrząc na to jak długie i wspaniałe
życie miał Shayne, można tylko życzyć wszystkim koniom równie dużej
wyrozumiałości i ogromnej miłości ze strony właścicieli.
Cudny dzionek był. Najpierw sesyjka na padoku, jako że
wyszło piękne słońce, to trzeba było korzystać. A kiedy odmarzły mi palce od
trzymania aparatu zabrałam Lolitę do stajni na czyszczenie. Grzeczniutko stała
i kłopot pojawił się jak zwykle tylko przy czyszczeniu kopyt. Niestety będzie
musiała być do tego wiązana, bo w boksie z nią ciasno, ona nie patrzy jak się
obraca, a ja nie zamierzam się z nią szarpać. Do tego przyda jej się nauka spokojnego
stania na uwięzi – bo nigdy nie wiadomo kiedy konia trzeba będzie uwiązać.
Na treningu (matko jak to brzmi, a przecież to zwykła ląża)
było bardzo ładnie. Skupiona i usłuchana. Ciągle nie mogę dotaszczyć do tej
hali drążków żeby zacząć z nią nowe ćwiczenia. Mam parę fajnych pomysłów zaczerpniętych
z pewnej mądrej książki, której recenzja na pewno się pojawi.
Szkoda mi ją męczyć mechanicznym łażeniem w kółko, bo jak
się znudzi to przestanie tak ładnie reagować na komendy, a tego bym nie
chciała.
Do tego odczuliła się na dźwięk wiertła, które chodziło za
ścianą przy montażu karuzeli. Już po kilku kółkach przestała całkiem zwracać na
nie uwagę. A na koniec przeszła szybkie odczulanie na miotłę i dziwne dźwięki,
jakie wydaje, bo Ania wpadła i postanowiła obczyścić trochę ściany naszego
namiotu. To prawie wcale nie zrobiło na niej wrażenia. Będzie z niej jeszcze
dzielna dziewczyna.
Bawiłyśmy się też trochę w podążanie, kiedy zamiast rozstępować
ją na kole pozwoliłam jej do siebie dołączyć żeby trochę pobawić się jon-up’em
i trochę popracować nad szacunkiem.
Miałyśmy natomiast jedną spłoszę przed stajnią, bo kiedy
stałyśmy przed wejściem jak zwykle wyrabiając w niej spokojny nawyk wchodzenia,
to trzasnęły drzwi od szatni. Jednak ku mojemu zadowoleniu nie wydarła do
przodu, ani nawet nie obróciła się za bardzo w tamtą stronę. Drgnęła tylko na wszystkich
nogach, ale nie postąpiła na przód. Może to znaczyć, że nabiera zaufania i nie
wpada w panikę już tak łatwo.
Dzisiejszy dzień pełen uśmiechów. Lolita chodziła dzisiaj
naprawdę ekstra. Pomijam chwilę przenikliwego bólu, kiedy zakładałam jej
ogłowie po zabraniu jej z padoku, i mimo że trwało to naprawdę króciutko, to
zdążyły mi odmarznąć palce. Do tego stopnia, że nie mogłam zapiąć żadnych
sprzączek.
Niska temperatura zdecydowanie jej służy. Dzisiaj po pracy
wróciła do boksu lekko spocona, ale w żaden sposób nie była zgrzana.
Na ląży chodziła jak marzenie. Reagowała na każde polecenie,
i to natychmiast. Nie musiałam popędzać lążą, ani tym bardziej batem. Mówiłam
kłus i dostawałam kłus, prosiłam o galop, i był galop. Nawet nie musiałam
powtarzać.
Jej skupienie pomimo sporego wiatru i chodzącej hali było
naprawdę godne pochwały. Do tego czyszczonko w boksie też bardzo miłe.
To daje mi do zrozumienia, że możemy zacząć nowe rzeczy.
Dodamy trochę utrudnień i zaczniemy siodłać. Czas zrobić kolejny krok na przód,
skoro zwykłe komendy ma opanowane.
I trzeba będzie zrobić jakieś nowe zdjęcia, bo już naprawdę
nie mam co dodawać.
Trzeszczka – element końskiej nogi, kość zwana inaczej
łódeczkowatą znajdująca się głęboko pomiędzy piętkami kopyta. Jednak, kiedy
mówi się o syndromie trzeszczkowym, lub inaczej trzeszczkowicy, najczęściej
jest brana pod uwagę cała struktura budująca kopyto, do stawu pęcinowego.
Jest to schorzenie powstające na skutek zwyrodnienia, lub
uszkodzenia stawów w tej części końskiej kończyny i prowadzi do przewlekłych
kulawizn, co często skutkuje całkowitym odstawieniem konia od pracy.
Objawy występują najczęściej w wieku od 6 do 12 lat.
Zazwyczaj kulawizna występuje w przednich kończynach, najczęściej
jednostronnie. Pierwsze okulenie zdarza się po odpoczynku, przy próbie powrotu
do treningów. Ustępuje po odstawieniu konia, i wraca przy ponowieniu pracy. Dla
trzeszczkowców charakterystyczne jest też odciążanie danej nogi w boksie, w
dość niezwykły sposób – koń stoi z nogą wyciągniętą do przodu, tak by jak
najmniejszy nacisk był na czubek kopyta, a co za tym idzie na kość palca. Może
to spowodować zmniejszenie się kopyta i ogólne osłabienie kończyny (atrofia
mięśni i ścięgien).
Sposobem na zdiagnozowanie ubytków czy zwyrodnień na
powierzchniach stawowych jest wykonanie badania RTG. Najlepiej zrobić to jak
najszybciej, kiedy tylko podejrzewamy naszego konia o syndrom trzeszczkowy,
gdyż leczenie we wczesnym stadium może przynieś lepsze efekty. Rokowania zwykle
są dość przykre – konia można użytkować ostrożnie, lub wcale. Najważniejsze by
nie przeciążać przednich nóg jazdą po zbyt twardym, lub miękkim podłożu, i nie wykonywać
gwałtownych i ciasnych skrętów. Wolty również odpadają.
Leczenie może przybrać kilka form. Najważniejsze po
zdiagnozowaniu trzeszczkowca jest odpowiednie korygowanie kopyt polegające na
znacznym skracaniu pazura, by jak najbardziej koniowi ułatwić ruch rolowania
kopyta na przedniej krawędzi. Do tego można stosować specjalnie spiłowane
podkowy, lub kucie z amortyzującym wypełnieniem puszki kopytowej.
Kolejnym krokiem jest ostrzykiwanie do stawowe – jeśli
ubytek jest niewielki wystarczy kwas hialuronowy, który go uzupełni i
zapobiegnie jego pogłębianiu, jeśli natomiast schorzenie jest w stadium
bardziej zaawansowanym konieczne będą antybiotyki czy środki sterydowe, jak
kortyzol.
Konieczne czasem jest pozostawienie konia w boksie, jeśli
uszkodzenie stawu spowodowało zapalenie lub uszkodzenie ścięgien. Wtedy rekomendowany
może być kontrolowany ruch stępem, albo kłusem, jednak już wypuszczanie na
padok będzie wiązało się z ryzykiem, że koń gdzieś bryknie i ponownie uszkodzi
ścięgno. Dlatego będzie musiał do czasu zaleczenia pozostać bez tej możliwości.
Jednak syndrom trzeszczkowy jest tak szerokim pojęciem, że
każdy koń z tą przypadłością musi być traktowany indywidualnie. Różne
przyczyny, różny stopień uszkodzeń czy ubytków będzie wiązał się z różnymi
rodzajami leczenia.
U koni których stan jest tak ciężki, że leczenie nie jest w
stanie pomóc stosuje się podcięcie nerwu w okolicach trzeszczki, jednak jest to
ostateczne rozwiązanie i wiążą się z nim pewne trudności – koń pozbawiony
czucia w podeszwie jest narażony na urazy, więc nie może być jeżdżony, do tego
podcięcie nerwu nie leczy przyczyny, a jedynie eliminuje ból więc podawanie
środków przeciwzapalnych będzie konieczne, nawet jeśli koń nie będzie kulał.
Każdy jako dziecko oglądał filmy westernowe, lub zachwycał
się barwnymi przygodami Lucky Lucka. Wszyscy dobrze znają te charakterystyczne
kapelusze, i wizerunek prawdziwego Ranczera z Montany, czy stanu Oregon.
Teraz, to co było dla nas tak egzotyczne, i tak nam dalekie
zaczyna przekraczać granice.
W związku ze zmianą statusu konia, z narzędzia pracy, na
towarzysza i przyjaciela człowieka, część z pierwotnych zadań powierzanych tym
zwierzętom została przekształcona w dyscypliny sportowe. Dzięki temu, to co
kiedyś można było zobaczyć tylko podczas pracy na farmie, tylko na dzikim
zachodzie, teraz staje się dla nas dostępne, a co więcej każdy może tego
spróbować.
Dyscypliny sportowe wciąż się rozwijają, a jeździecki styl
westernowy zaczyna się robić równie popularny jak powszechna dotychczas jazda
klasyczna w naszym kraju.
Jedną z takich dyscyplin jeździeckich jest Cutting. Inaczej
wycinanie bydła.
Jest to dyscyplina wzorowana, która wcześniej odgrywała dużą
rolę w hodowli bydła. Stada były właściwie dzikie, wypasane na dużych łąkach, i
spędzane do zagród tylko w kilku celach, jakimi były zabiegi pielęgnacyjne,
weterynaryjne, czy sprzedaż.
Ludziom potrzebny był więc sposób na szybkie i sprawne
oddzielenie jednej, czy kilku sztuk bydła od stada, by móc je szczepić,
znaczyć, czy choćby wyselekcjonować konkretnego osobnika z hodowli, a z pomocą
przyszedł koński instynkt.
Wykorzystano naturalną zdolność konia do ,,zaganiania’’ ,
nadążenia za krową czy byczkiem, oraz niesamowitą zwrotność tych zwierząt.
Zaczęto hodowlę koni w tym właśnie kierunku, a dobierano do
niej konie z zapałem do samodzielnego kontrolowania bydła.
I tak właśnie wygląda obecnie ta konkurencja. Jeździec ma za
zadanie oddzielić od stada jedną sztukę bydła. Kieruje koniem tak, by zaleźć
się dokładnie pomiędzy stadem, a swoim celem. A wtedy dosłownie oddaje wodze, a
koń sam ma za zadanie utrzymać cielaka, czy jałówkę z dala od stada przez
krótki okres czasu.
Można wtedy zaobserwować niesamowitą elastyczność, szybkość
ruchów i giętkość stawów u koni rasy Cuarter Horse, które są specjalnie
hodowane do tej pracy.
Co prawda możliwe jest użycie innego konia, jednak
zdecydowanie najpopularniejsze są konie właśnie tej rasy.
Podczas zawodów oceniany jest styl, zaangażowanie konia w
blokowanie krówki oraz lekkość i przyjemność, z jaką wykonuje tą czynność.
Dzisiejszy dzień z Lol był całkiem udany. Przy czyszczeniu
co prawda mały zgrzyt przy kopytach, ale chyba każdy młody koń próbuje od tego
uciec. Wychowawczo i bez stresowo przekonałam ją, że to nic strasznego. Nie
lubię na nią krzyczeć, nie widzę też sensu w używaniu przemocy, bo niby
dlaczego miałaby mi potem dać tą nogę?
Na ląży też lepiej. Nie było hopek, ani buntów. Wszystko
pięknie, ładnie, a nawet, co mnie zaskoczyło dość mocno, udało nam się zrobić
przejścia ze stępa do galopu, a robiłyśmy to pierwszy raz.
Po ląży zdjęłam jej ogłowie i oprowadzałam ją stępem do póki
nie ochłonęła, tak żeby zwyczajnie z nią pobyć. Strasznie się poci, więc po
powrocie do boksu wysuszyłam ją trochę słomą i szczotką, jednak ma na tyle
długą tą sierść, że przyniosło to niewielki skutek.
Po kilkunastu minutach, kiedy już byłam pewna, że ochłonęła
dałam jej świeżej wody, żeby mogła spokojnie się napić po bieganiu i tyle.
Nie bardzo mam dzisiaj nastrój na pisanie jakichś esejów.
Dzisiaj dowiedziałam się od stajennego, że wczoraj wieczorem
Lolita miała jakieś problemy. Podobno przytkała się, czy coś w tym stylu.
Tłumaczenie było dość mętne, ale według szefa koniczynka coś kombinowała,
tarzała się po boksie, miała przyspieszony oddech i słabo pracujące jelita.
Zasugerował, że koń może mieć za mało ruchu, choć osobiście, kiedy ją
odstawiałam do boksu po naszym bieganiu, nic jej nie było. Nie wykazywała
żadnych objawów, ani nienormalnego dla niej zachowania. Jedyne, co zauważyłam
to fakt, że ma pełne wiadro. Wyglądało na to, że mniej tego dnia piła.
Bo przy czyszczeniu, czy pracy ze mną ani nie była osowiała,
ani nadpobudliwa, ani choćby agresywna. Miała dużo energii i musiałam poczekać
aż się wybiega, ale kiedy już zwolniła tępo to praca z nią była przyjemnością.
Nie wiem, więc z czego mogła wynikać jej niedyspozycja.
Dzisiaj pobiegała z młodzikami po polu. Kiedy się zmęczyła
poszła na bok odpocząć, a pozostałe trenowały dalej. Mimo to jak ją
sprowadzałam była mega naładowana. Nie wiem czy spowodował to fakt, że została
ostatnia na padoku, czy sąsiad z kosiarką za płotem.
Ale przy myciu nóżek z błota była więcej niż grzeczna.
Ewidentnie lubi kąpanie. Szkoda tylko, że do wiosny może o nim zapomnieć.
Jutro znów pójdziemy na lążę. Zobaczymy czy po raz kolejny
będzie musiała się wyszaleć, czy jednak od razu zaczniemy współpracę. Planuję
zacząć wprowadzać siodło, bo mam wrażenie, że od paru dni stoimy w miejscu. Na
razie będzie tylko zakładane po ćwiczeniach, i ściągane. Stopniowo zaczniemy
jakieś kółka robić, a tak naprawdę to zobaczymy jak je przyjmie. Nie wiem, czy
wcześniej miała już z siodłem do czynienia, więc nie mam pojęcia jak zareaguje.
Zauważyłam też pewien niezbyt fajny nawyk u niej, i jeszcze
zastanawiam się jak sobie z nim poradzić. Mianowicie wchodząc do boksu w
ogłowiu konica zaczyna się ocierać o ściany i inne przedmioty żeby je zdjąć.
Nie fajnie, bo może zniszczyć sprzęt i zrobić sobie krzywdę, a do tego
ściąganie jej ogłowia nie należy do przyjemnych. Taktyka polegająca na usuwaniu
nieprzyjemnego dla niej bodźca dopiero jak stanie spokojnie nie działa, więc
trzeba poszukać innej metody.
Habiutacja to inaczej proces odczulania konia na
przerażające go bodźce, lub przyzwyczajania go do nowych sytuacji, stosowany
przy naturalnych metodach szkolenia. Jednak skutki takiego działania są na tyle
interesujące i przydatne, że nawet jeźdźcy stosujący tradycyjne techniki
powinni się z nim zapoznać.
Istnieją dwie techniki pozwalające odczulić konia na
przerażające bodźce –
Zanurzanie, które polega na dosłownym wystawieniu konia na
działanie strasznego bodźca, na przykład podchodząc do niego z otwartą
parasolką, i pozwolenie mu na zapoznanie się z nią z bliska. Jest to technika
zdecydowanie szybsza od następnej, która polega na miarowym, stopniowym
zapoznawaniu konia, ale jest też bardziej niebezpieczna. Jeśli nie dysponujemy
odpowiednią ilością miejsca, i nie jesteśmy w stanie zapewnić koniowi
bezpieczeństwa, tak by nasze działanie nie przyniosło odwrotnego skutku do
zamierzonego lepiej jej zaniechać. Konie wpadające w panikę mogą zrobić krzywdę
nie tylko nam, ale i sobie, dlatego należy być bardzo ostrożnym przy zanurzaniu
konia w strachu.
Stopniowe odczulanie polega na pokazaniu koniowi rzeczy najpierw
z pewnej odległości. Potem stopniowe zbliżanie się do niego, aż osiągniemy
punkt, w którym koń będzie ze spokojem stał obok wcześniej strasznej dla niego
rzeczy, a nawet dawał się jej dotykać.
Kluczowe tutaj są nasze obserwacje. Naszym celem jest
osiągnięcie pełnego zrelaksowania u konia, który wcześniej bał się owej
parasolki. Powinien stać z rozluźnioną wargą, miękkim spojrzeniem i uszami
delikatnie rozłożonymi na boki, podczas gdy my będziemy dotykać go przedmiotem
lub machać nim.
Kolejną ważną rzeczą jest zachowanie rytmu. Przy stopniowym
zanurzaniu, powinniśmy zachować w miarę stały rytm podczas zbliżania i
oddalania przedmiotu. To zdecydowanie przyspiesza proces, gdyż koń zapamiętuje
sekwencję zdarzeń, ucząc się, że nie ważne jak blisko przedmiot się przysunie,
i tak nie zrobi mu krzywdy, a co więcej nie długo sam zniknie, więc nie ma
potrzeby reagować.
Najważniejsze jest zaś nasze wyczucie i cierpliwość. Ponieważ
jeśli zabierzemy bodziec zbyt szybko, lub zbyt szybko go przysuniemy, albo
choćby zbyt wcześnie zaprzestaniemy ,,odczulania’’ , gdy koń wciąż będzie
jeszcze myślał o ucieczce, nauczymy go, rzeczy odwrotnej do naszego celu, czyli
możemy spotęgować jego strach.
Lol poszła dzisiaj na ląże. I niestety zaczęło się znów od
zasuwania pełną prędkością i po największym możliwym kole, jakie da się zrobić
w hali nie biegając po ścianach. I baranki i koniaczki i hopki i skoczki,
dopóki nie zużyła całej pary. Nie dałam jej zwolnić, dopóki nie stwierdziłam,
że zaczyna choć trochę zwracać na mnie uwagę. Chciała się wyszaleć – proszę bardzo.
Trochę pokrzyżowała mi plany na dziś, ale trudno.
Kiedy już zdołała się uspokoić zrobiłam jej powtórkę z
komend na kłus, stęp i galop we wszystkich możliwych kombinacjach. Poszło jej
nieźle. Umie się skupić, i dość szybko się uczy. Kłopot w tym, że chyba ma za
mało pracy.
Grabiąc halę dokładnie to przemyślałam. Wcześniej nie
narzekała na nudę. Miała pewnie ciężkie treningi, codziennie spory wysiłek i
ćwiczenia. Teraz, kiedy biega tylko na ląży 3 – 4 razy w tygodniu i jeszcze
poza tym biega luzem na padoku z młodziakami, wyraźnie jest jej za mało. Bardzo
szybko gromadzi taki nadmierny zapasik energii i potem moje zajęcia z nią, zamiast
być zróżnicowane i ciekawe, ograniczają się do monotonnego biegania w kółko aż
się zmęczy i potem ewentualnego powtórzenia kilku rzeczy.
Nie satysfakcjonuje mnie to. Trzeba będzie się zastanowić,
albo nad dołożeniem jej pracy, albo zmianą diety na mniej energetyczną.
Muszę to jeszcze skonsultować, nie jestem pewna, czy lepiej
będzie dołożyć jej zajęć wysiłkowych, czy stopniowo przyzwyczaić do lżejszej
pracy.
Nikomu nic się nie chciało dzisiaj. A jakby tego było mało,
to wszyscy chodzili jak zakręceni. Zagubione przedmioty, zapominanie
podstawowych rzeczy, chodzenie po pas do hipoterapii dwa razy i wracanie bez
niego…
Miło, że kiedy przyszłam Lol zauważyła mnie już z daleka i
podeszła do płotu żeby się przywitać. Widać, że miała lepszy dzień niż wczoraj.
Ale i tak zrezygnowałam z robienia z nią czegokolwiek ambitniejszego (właściwie
to stałam pod płotem przez dziesięć minut gapiąc się na nią tępo, aż w końcu
stwierdziłam, że nie mam na nic siły ;p). Zabrałam ją do stajni, gdzie w mękach
i po wielu narzekaniach wreszcie zabrałam się za czyszczenie. Była trochę nieogarnięta.
Trochę się wierciła, a myślałam, że już to mamy opanowane. Ale za to pięknie
podała nogi do czyszczenia. Dała się też ładnie poodczulać, więc pooglądałam
wszystko – uszy, oczy, zęby, pogmerałam też w nosie i trochę pomasowałam jej
złączenie głowy z szyją. Zauważyłam, że od noszenia kantara przez cały dzień na
padoku powoduje u niej lekkie zesztywnienie w tej okolicy, więc masaż przyjęła
z wielkim zadowoleniem. No i to by było na tyle. Lenistwo.
Robert Miller urodzony 4 marca 1927 w Nowym Jorku, jest
znanym na całym świecie weterynarzem i znawcą końskiej psychologii. Był jednym
z pierwszych promotorów naturalnych metod szkolenia koni, a swoje doświadczenie
czerpał, ucząc się od najlepszych praktyków jeździectwa naturalnego – między
innymi od Montego Robertsa i Pata Pareliego.
We wczesnym życiu wychowywał się w Arizonie, gdzie odkrył w
sobie wielką pasję do koni.
W ciągu swojej kariery stworzył wiele publikacji, książek i
artykułów ukazujących się zarówno w pismach weterynaryjnych, jak i o tematyce
jeździeckiej. Wszystko, czego się nauczył posłużyło mu za narzędzie do
propagowania metod szkolenia koni opartych na perswazji, nie na przymusie, oraz
do zwiększenia efektów swojej pracy jako weterynarza.
Obecnie mieszka na ranczu, w Kalifornii ze swoją żoną Debby,
gdzie zajmuje się hodowlą koni i mułów. To o mułach i osłach wyraża się
najtroskliwiej, i to pracy z nimi poświęcał w życiu wiele uwagi. Poznając
tajniki końskiej psychiki, zdołał zrozumieć mechanizmy działające procesami
myślowymi u osłów, dzięki czemu stał się pionierem w tych, wydawałoby się
niemożliwych do trenowania zwierzętach. Jego podopieczna mulica brała udział w
licznych konkursach, a nawet w pokazach na olimpiadzie, gdzie zdobywała świetne
wyniki, niemal zawsze stając na podium. Wszystko dzięki metodzie imprintingu, soecjalnej
technice pracy z nowonarodzonymi źrebiętami, która to chyba była główną
przyczyną jego sławy.
Po przejściu na emeryturę całkowicie poświęcił się szerzeniu
wśród koniarzy wiedzy o końskiej psychice, i o alternatywnych sposobach pracy z
nimi w postaci klinik, i wykładów.
Książki które wydał i są dostępne w języku polskim –
,,Sekrety końskiego umysłu’’
,,Jeździectwo naturalne bez tajemnic – z serca prosto do
rąk’’
Dzisiejszy dzień nie był za dobry dla wszystkich. Konie były
podenerwowane chyba ze względu na aurę, albo na pełnię księżyca.
Lolita co prawda radośnie podeszła do mnie na padoku, jednak
już kiełzając ją zauważyłam, że nie zachowuje się jak zwykle. Była
rozkojarzona. Pierwsze minuty treningu potwierdziły jej niezdolność do
wykonywania ćwiczeń. Nie dość, że rozpraszała ją furkoczoąca hala, to jeszcze
musiała mieć kłopoty z nadmiarem energii. Zarzuciłam umysłową stymulację i postawiłam
na zwyczajne wybieganie konia, bo naprawdę nic innego nie miało sensu. Stawiała
się, zdarzało jej się spłoszyć, zdarzało jej się machnąć zadem. Zwłaszcza na
prawą nogę, która jak zauważyłam jest jej słabszą stroną.
Pozwoliłam jej się, więc wyszaleć, trochę przy tym ją
uspokajając, a potem wróciła na padok, gdzie oczywiście od razu się wytarzała w
błotku.
Wracając do stajni również nie grzeszyła skupieniem, płosząc
się przy zwykłych grabiach i potem przyhaczając się barkiem o drzwi przy
wejściu do stajni.
Jednak dzień nie był tak całkiem zmarnowany. Wieczorem
zajrzałam jeszcze do boksu żeby pobawić się z nią w naturalową grę zwaną jeżem.
I tu udało nam się osiągnąć drobny, choć miły zważywszy na dzisiejsze
wydarzenia, sukces. Udało się Loli zrobić jeden, ale za to perfekcyjny krok w
bok. Mówię tu o ładnym przejściu przednimi i tylnymi nogami w bok, które to
będzie ładnym wstępem do chodów bocznych w przyszłości.
Tym czasem jutro spróbujemy porobić coś nowego – może nowe
wyzwanie pomoże jej się trochę skupić.
Stan uzębienia u koni jest ściśle związany z etapem ich
rozwoju. Daje to pewnego rodzaju możliwość określenia ich wieku poprzez ocenę
starcia tak zwanych rejestrów, lub też na podstawie kształtu powierzchni trącej
zębów.
Najprościej mówiąc rejestry to zagłębienia na powierzchni
zębów siecznych konia. Ich głębokość w zębach stałych wynosi 6mm na dolnej i 12
mm na górnej szczęce, a tępo ich ścierania wynosi ok. 2 mm rocznie. Na dolnej
szczęce ulegają starciu nieco szybciej. Natomiast po całkowitym starciu
rejestrów pozostaje na powierzchni zęba nierówność nazywana gwiazdą zębową.
Przy zębach mlecznych sprawa wygląda dość prosto. Konie
rodzą się z wyrośniętymi cęgami, lub też pojawiają się one do 14 dni po
urodzeniu.
W wieku 3 do 6 tygodni powinny pojawić się mleczne
średniaki, natomiast okrajki wyrastają w okolicach 3 – 9 miesiąca życia.
Cęgi ulegają starciu mniej więcej po osiągnięciu przez
źrebaka roku. W wieku roku i pół ścierają się średniaki, a rejestry na
okrajkach w wieku dwóch lat.
(zęby mleczne)
Kolejną wskazówką jest wymiana mlecznych zębów na stałe.
Cęgi zostają wymienione po ukończeniu ok. 2,5 roku. Potem wymianie ulegają
kolejno średniaki (3,5 roku) i okrajki (4,5 roku).
Pięcioletni koń ma wszystkie zęby sieczne stałe, i są one
mniej więcej równe. W dalszym procesie starciu ponownie ulegają rejestry na
cęgach, ok. 6 roku. Rejestry na średniakach zanikają w wieku lat 7, natomiast w
wieku 8 koń ma już wszystkie rejestry starte.
(zęby w wieku 5 lat)
Dalsza identyfikacja przebiega na podstawie kształtu
powierzchni trącej zębów.
W wieku 6-11 kształt ten jest poprzecznie owalny.
W 12-17 jest to kształt okrągły.
W 18-24 powierzchnie trące stają się trójkątne.
U koni w wieku 24 i później kształt staje się podłużnie
owalny.
(ok. 20 lat)
Nie jest to zbyt dokładna metoda, jednak daje szansę na
określenie przybliżonego wieku konia. Niestety jest ona adekwatna tylko wtedy,
gdy koń był prawidłowo odżywiany i miał szansę ścierać zęby w odpowiedni
sposób. Taka identyfikacja wymaga też wprawy, jednak z czystej ciekawości
możemy zajrzeć w pyski naszym kopytnym by dowiedzieć się o nich czegoś więcej.
Wszyscy koniarze doskonale wiedzą jak wygląda wędzidło.
Wiedzą też, że istnieją tysiące typów wędzideł. Od wieków ten element końskiego
wyposażenia nie bardzo się zmienił. Zmieniło się jednak ludzkie podejście do jego
używania. Teraz, kiedy konie przestały być niewolnikami i powoli zamieniają się
w ludzkich przyjaciół, tak jak psy czy koty, właściciele coraz częściej myślą o
ich dobrobycie i komfortowym życiu. Wędzidło przestaje być elementem
poskramiającym, a staje się subtelnym narzędziem, którego używanie wymaga
wprawnej i delikatnej ręki, by nie zadawało bólu, a jedynie przekazywało
wiadomości.
Stąd też pomysł opisania wędzidła stworzonego przez Monty
Robertsa, człowieka który zdobył sławę wprowadzając innowacje do treningu koni,
oraz pomagając wielu ludziom tak naprawdę zrozumieć te zwierzęta.
Sama niedawno po raz pierwszy spotkałam się z tym typem
wędzidła. Podwójnie, lub pojedynczo łamane, do złudzenia przypominające
tradycyjne oliwkowe wędzidło. Jednak wykonane z czarnego żelaza, zwanego też
sweet iron i wykorzystywanego w jeździe westernowej. Jego właściwością jest
słodki smak metalu, który lepiej wpływa na tolerowanie go przez konia. Jakby
tego było mało na długości jest poprzecinane paskami z miedzi, która również ma
inną nutę smakową. Różnice temperatur metali oraz kontrast w ich smaku
powodują, że koń chętniej je żuje, łatwiej akceptuje, a dzięki temu lepiej na
nie reaguje. Ponad to ilość bodźców dostarczanych przez wędzidło nawet w
trakcie spoczynku wspomaga koncentrację konia i niweluje efekt nudy.
Koń, który używa tego wędzidła w naszej stajni wcześniej
miał do czynienia tylko ze zwykłymi pomocami. Od czasu zmiany wędzidła na to, z
czarnej stali, koń zdaniem właścicielki stał się delikatniejszy w pysku i
wykazuje mniejsze tendencje do machania głową w trakcie jazdy, które to
wcześniej były sporym problemem.
Dzisiejszy dzień obfitował w sukcesy. Pracę zaczęłyśmy
trochę inaczej niż zwykle. Lolitę zabrałam z padoku, a ogłowie i pas do
lążowania założyłyśmy w hali, przy czym zachowywała się bardzo dobrze. Po
zapięciu ląży puściłam ją na koło powolutku i spokojnie. Udało nam się zacząć
lekcję bez pośpiechu i stępem. Wcześniej, kiedy tylko zwalniałam lążę zaczynała
biec. Ucieszyła mnie ta zmiana.
Do tego doszło piękne skupienie podczas ćwiczeń i bardzo
dobre reakcje na komendy. Niemal żadnego wahania. Mówiłam ,,kłus’’ otrzymywałam
kłus. Mówiłam ,,stęp’’ konica przechodziła do stępa. W obu kierunkach. Do tego
zauważyłam znaczną poprawę w jej giętkości. Zaczyna próby ładnego wchodzenia w
zakręty. Komenda galopu wymaga jeszcze dopracowania. Tym czasem zadowoliła mnie
jej chęć współpracy i brak buntów w postaci samowolnych zmian tępa czy
kierunku. Cieszy mnie to, że osiągnęłam jej szacunek, mimo że nie używałam przy
niej żadnego bata, czy przymusu.
Spodobały mi się też postępy przy wchodzeniu i wychodzeniu z
hali. Grzecznie stoi za moimi plecami i czeka aż poproszę ją o podążanie za
mną. Nie pcha się do wyjścia jak tylko zobaczy otwarte drzwi. Jednak wymaga to
wciąż trochę pracy. Czasem trochę popycha, czasem znajduje się nie tam gdzie
powinna, co grozi jej starciem z otwierającymi się drzwiami.
Przy czyszczeniu podawanie nóg też wychodzi jej coraz
lepiej, choć wyraźnie ma kłopoty z utrzymaniem równowagi, i czasem jeszcze
próbuje się wymigać od czyszczenia kopyt.
Kolejna rzecz, która bardzo mnie ucieszyła to jej późniejsze
zachowanie na padoku. Konie były niespokojne i biegały w kółko nie dając się
złapać trenerowi. Znużony ganianiem za młodzikami poprosił mnie o pomoc, gdyż
wyglądało na to, że to szalony charakterek Lolity zachęcał resztę koni do
swawoli. Weszłam na padok i pierwsze, co zobaczyłam to kłus, na widok
człowieka. Zawołałam jednak, tak jak to robię za każdym razem i konica wciąż
kłusując zawróciła i radośnie podbiegła wprost do mnie. Dała się grzecznie
zapiąć i wyprowadzić, co uświadomiło mi, że nie tylko ma do mnie szacunek, ale
i zaczyna mi ufać. No i wybrała moje towarzystwo ponad bieganie z resztą koni.
To miłe widzieć, że zwierzę z którym pracuje nie ma mnie tylko za ciemiężcę i
kata, który każe jej pracować ale i dobrowolnie chce ze mną przebywać bo
najwyraźniej mnie polubiła.
Pasze objętościowe powinny stanowić 75% - 80% codziennej
dawki jedzenia dla konia. Cechą charakterystyczną dla nich jest stosunkowo duża
ilość surowego włókna (jakieś 18%) i zawierają niewiele składników odżywczych,
jakimi są węglowodany, białka i tłuszcze. Ze względu na zawartość wody w
paszach treściwych wyróżniamy dwa typy – pasze objętościowe suche i soczyste. W
dzisiejszym artykule omówimy pierwsze z nich.
Siano – zadawanie siana jest szczególnie istotne, i powinno
ono stanowić stały element końskiej diety. Jakość siana ocenia się na podstawie
jego składu (z jakich roślin jest zrobione), wyglądu i zapachu. Siano powinno
być idealnie suche i aromatyczne. Nigdy nie powinno się skarmiać siana
zwilgotniałego, czy nadgnitego. Ważne jest też pamiętanie o minimalnym okresie
leżakowania (ok. 6-8tyg. od zebrania) kiedy to odparowują z niego resztki wody
oraz niektóre szkodliwe substancje, które mogły znaleźć się w niektórych
roślinach.
Rodzaje siana i ich użytkowość:
siano łąkowe – składa się głównie z roślin łąkowych.
Zazwyczaj są to trawy, zioła i rośliny motylkowe. Ten rodzaj jest głównym
źródłem składników pokarmowych, soli mineralnych i włókna, i przy niewielkim
wymiarze pracy, lub przy koniach dobrze wykorzystujących paszę, jak konie
prymitywne (koniki polskie, fiordy, gudbrandsdale) może samodzielnie zaspokoić
potrzeby pokarmowe tych zwierząt. O ile oczywiście jest podawane w odpowiednich
ilościach.
siano z roślin motylkowych – jest bogatsze w białko i
składniki mineralne, jednak podawanie go może wywoływać wzdęcia, czy
zatwardzenia.
z roślin uprawnych – siano tego typu robi się ze zbóż,
które kosi się w chwili, gdy łodygi są jeszcze zielone. Najcenniejsze jest ze
względu na smaczność i na bogactwo składników pokarmowych. Najchętniej zadawane
jest siano z owsa ze względu na jego właściwości odżywcze.
Słoma – słomę cechuje zdecydowanie niższa zawartość
składników odżywczych. Jest też mniej smaczna, dlatego konie mniej chętnie ją
jedzą. Wywołuje ona jednak uczucie sytości u koni, jest składnikiem balastowym
i korzystnie wpływa na koński układ trawienny, więc jest warta podawania nie
tylko jako podściółka. Wymaga jednak odpowiedniego przygotowania.
Najlepiej w postaci sieczki skarmianej razem z paszą
treściwą. Może jednak zwiększyć ryzyko wystąpienia kolki, jeśli będzie zbyt
drobna.
Plewy – jest to pozostałość po młócce zboża, choć są ubogie
w składniki pokarmowe, to korzystnie wpływają na procesy trawienne.
Urodzony 30 marca 1970 Secretariat, choć był niepozornym
źrebięciem szybko okazał się nieocenionym mistrzem. W 1973 został zwycięzcą
prestiżowego trofeum U.S Tripple Crown. Podobną nagrodę zdobyło wcześniej
zaledwie kilka koni, a sukces Secretariata był pierwszym od 25 lat na tym
torze. Pomijając wygraną, koń ustanowił we wszystkich trzech gonitwach rekordy
prędkości, które stanowią do dziś barierę nie do przejścia dla innych koni. Na
jego cześć na torze, na którego bieżni zdobył nagrodę, postawiono pomnik z
brązu. Do dziś jest uważany za najlepszego konia wyścigowego wszechczasów, a
nagranie z jego najsłynniejszej gonitwy do dziś jest oglądane z podziwem.
Jak by tego było mało Disney stworzył film biograficzny,
opowiadający jego historię, w którym to wykorzystano fragmenty nagrania z
pamiętnej gonitwy.
Sekretariat żył długo, a po przejściu na emeryturę spłodził
wiele wspaniałych źrebiąt. W czasie jego kariery cała Anglia żyła wydarzeniami
na torze, a jego historia do dziś inspiruje i pomaga uwierzyć w spełnienie
niemożliwego.
Z racji tego, że Lolita biegała przez ostatnie trzy dni, na
ląży i raz wolno, na padoku, postanowiłam dać jej dzień wolny od pracy i
poświęcić go na uczenie dobrych manier.
Przećwiczyłyśmy wychodzenie i wchodzenie do stajni i boksu.
Już coraz lepiej jej idzie. Nie rzuca się do wyjścia jak tylko otworzę boks.
Czeka aż ją wyprowadzę. To samo przy wprowadzaniu. Aczkolwiek zaliczyła też
małą wpadkę. Wracając po raz ostatni zastałyśmy leżący na korytarzu snopek
sianka. Mimo, że obok było sporo miejsca, konica zamiast za mną podążać wybrała
drogę obok mnie. Najwyraźniej uznała, że da radę przejść nad takim małym
snopkiem. A, że ma aż cztery nóżki, to trochę jej się poplątały (no, kto by się
doliczył takiej ilości?) i prawie się przez owy snopek wywróciła o mało nie
przyprawiając mnie o atak serca.
Miałyśmy w planach potrenować wchodzenie i wychodzenie z
hali, przy zamykaniu i otwieraniu drzwi oraz przywoływanie na padoku. Niestety
prace remontowe koło hali nie pozwoliły nam do niej wejść z powodu
zablokowanych drzwi, a padok okazał się zajęty przez roczniaki. Dlatego
spędziłyśmy jeszcze trochę czasu na wspólnym nudzeniu się, zrobiłam Loli masaż
mięśni szyi, oraz odczulałyśmy się na dotyk w uszach, chrapach i w okolicach
oczu. Wygląda na to, że zaczyna mi ufać, gdyż stoi przy tych zabiegach
spokojnie, z rozluźnioną wargą i nie próbuje się odsuwać ani odepchnąć.
Zrobiłyśmy też kilka prób wsiadania ze schodków i wydaje
się, że Lol pojmuje koncepcję spokojnego stania przy nich.
Wydaje się, że w tej dziedzinie widać już niejakie postępy.
Poszukując jakichś informacji na temat naszej Lolity
natrafiłam na kilka wzmianek o rasie. Według nich sporządziłam krótki opis.
Krótki gdyż niestety informacji wciąż jest jak na lekarstwo. Znalazłam za to
kilka stron z hodowli tych koni w USA. Wrzucę coś więcej, jak tylko skończę
tłumaczyć.
Konie tej rasy są najbardziej rozpowszechnioną rasą na
terenie Norwegii. Budowa ich ciała może się różnić w obrębie rasy ze względu na
ich różnorodne wykorzystanie. Mogą posiadać cechy zarówno koni pociągowych, o
mocnej, limfatycznej budowie i sporym wzroście, jak i lżejszej, bardziej
użytkowej formie, niższym wzroście i obfitych szczotkach pęcinowych.
Wspólnymi cechami są zawsze prosta głowa o szeroko
osadzonych oczach, nieco przypominająca głowę kuca, głęboka klatka piersiowa,
silny, prosty grzbiet i mocny zad. Rasa ta należy do koni wymagających
intensywnej pracy i cechujących się wydajnym kłusem.
Historia mówi, że rasa pochodzi od niedużych, ciężkich koni
zamieszkujących od wieków dolinę Gudbrandsdal w okolicy Oslo. Ich wygląd
przypominający nieco konie fryzyjskie najprawdopodobniej jest efektem
krzyżowania tych koni, z końmi døle. Nie brakuje wzmianek o wspólnym handlu
między Fryzyjczykami i Norwegami, którzy najprawdopodobniej przywieźli też
swoje konie na półwysep skandynawski. Lżejsza forma powstała poprzez
krzyżowanie z końmi pełnej krwi angielskiej.
Zgodnie ze swoim planem rozpoczęłam z Lolitą ćwiczenia.
Pierwszą zmianą było wprowadzenie drugiej ląży do pracy. Jest to dobry sposób,
a na pewno lepszy od tradycyjnie używanej jednej, ponieważ wpływa korzystnie na
pracę zadu konia, nie zaburza jego równowagi i nie zmusza go do biegu w złym
ustawieniu. Do tego daje trochę więcej kontroli nad wygięciem konia, oraz
uniemożliwia mu niejako oszukiwanie.
Trudniejsze ćwiczenia nie przeszły bez odrobiny buntu. Na
szczęście Lola próbowała tylko trochę wpływać na tępo i raz czy dwa usiłowała
się uwolnić ze sznurków.
Nie wymagało to ode mnie żadnej reakcji poza reprymendą
słowną i odrobiną cierpliwości. Dwie ląże zdecydowanie pomogły też przy
samowolnej zmianie kierunku. Teraz konica już nie może się sama odwrócić i
pobiec gdzie jej się podoba.
Ładnie reaguje na komendy słowne, choć jeszcze trochę czasu
zajmie jej wykonywanie ich płynnie. Żeby utrwalić w niej znaczenie
poszczególnych słów i tonów pomagam jej trochę poprzez odpowiednie napięcie
ląży, wyjście przed nią, lub też za nią, no i przede wszystkim robię częste
zmiany tępa. Dzięki temu nie tylko utrwala sobie, co znaczy kłus, czy galop,
ale i też mniej się nudzi.
Zauważyłam, że jazda w prawą stronę sprawia jej trochę
więcej problemu. To by dużo wyjaśniało, gdyż sulki jeżdżą w lewą. Dlatego druga
strona ma prawo być mniej wyćwiczona i zaniedbana. Za to korzystnie wpłynęło to
na jej wygięcie. Biegnąc na prawo widać, że jednak trochę się wygina na
zakrętach i choć sprawia jej to trudność i widać, że trochę ją złości to myślę,
iż będziemy tą prawą pielęgnować bo może dać nam szybsze postępy w pracy nad
jej lewą.
Po ćwiczeniach, których nie przedłużałam specjalnie, jako że
nie zależy mi na jej zbytnim zmęczeniu, ani zniechęceniu do pracy, rozciągnęłam
troszeczkę jej lewy bok przy pomocy smakołyków. Stretching po rozgrzaniu mięśni
powinien dać równie dobre efekty.
Czyszczenie również przebiegło bez problemów i jedyne co
wywołało moje zastrzeżenia to moment wchodzenia i wychodzenia z hali. Tak jak
uprzednio przy wychodzeniu ze stajni Lola nie czeka cierpliwie aż otworzy się
drzwi i wyjdzie, a za wszelką cenę próbuje wskoczyć przed człowiekiem. Ale to
raczej kwestia kosmetyczna. Wprowadzenie zasady mówiącej o spokojnym wchodzeniu
i wychodzeniu. Oczywiście będzie wymagało setek powtórzeń, ale mamy czas.
Możemy sobie to powtarzać do znudzenia.
Po treningu Lolitka dostała wolne na łące z innymi
klaczkami, a ja do pracy. Następnym razem będziemy z Lolą ćwiczyć tylko spacer
w ręce i może to nieszczęsne wchodzenie i wychodzenie z hali czy stajni. Jutro
będzie miała wolne od ćwiczeń.
Czyszczenie Lolity już przebiega bardzo spokojnie. Nie miota
się po boksie, i grzecznie stoi, pod warunkiem, że na korytarzu nie dzieje się
nic emocjonującego. ,,Pod warunkiem’’ świadczy o tym, że nadal mamy nad czym
pracować.
Spacery też są coraz przyjemniejsze. Coraz rzadziej zdarza
jej się emocjonować i wyprzedzać człowieka typowym dla wyścigowców szybkim
stępem. To samo tyczy się wchodzenia do stajni. Zatrzymuje się grzecznie i
pozwala się wprowadzić, choć czasem jeszcze mylą jej się boksy.
A hala? Okazało się, że na ląży nie jest taka straszna. Koń
w ruchu, nie pozbawiony poruszania nogami, tak jak wymaga tego jego instynkt
samozachowawczy zachowuje się o wiele spokojniej.
Zaczęłyśmy więc od spokojnego kłusa (o ile jej kłus można
nazwać spokojnym), dodałyśmy po kilka kółeczek galopu na każdą stronę i na
koniec udało nam się wyegzekwować odrobinę stępa. Nie chętnie stępuje. Widać
też, że niepewnie jeszcze czuje się w galopie. W końcu do tej pory była tylko
kłusakiem. Galop był u niej niepożądany. Ale jak na młodą konicę naprawdę
dobrze radzi sobie z równowagą.
Trochę jeszcze potrwa aż dobrze zapamięta komendy po polsku.
A to zdecydowanie ułatwi współpracę.
Zdarza jej się też czasem zmieniać samodzielnie kierunek, a
raczej zdarza jej się próbować. To dość częste u młodzików. Wymaga trochę
konsekwencji i to też da się zrobić. Wszystkie moje wcześniejsze konie miały z
tym problem.
Lista rzeczy do zrobienia wciąż rośnie, a to uświadamia mi
ogrom pracy jaka nas czeka.
Udało nam się wsiąść na małego stępa i tu pojawił się
kolejny problem. Co prawda nie przy wsiadaniu. Pięknie stoi przy schodkach, nie
boi się ani nie wierci.
Problemem jest jej sztywność przy skręcaniu – niewyrobiona od
małego i dodatkowo wzmocniona przez ciąganie w wózkach. Efekt jest taki, że
jadąc na niej człowiek na zakrętach spada.
Dlatego pozostaję przy planie lążowania na dwóch, kończonych
stępem, podczas którego będę próbowała odrobinę rozciągnąć jej boczki
wyjeżdżając początkowo rogi ujeżdżalni, potem stopniowo dodając wolty i
delikatne slalomy, które będziemy utrudniać – w miarę jak będzie jej już
łatwiej. Do tego może lekki stretching z ziemi i się zobaczy.
Hubetrus, lub inaczej hubertowiny to popularne wśród
jeźdźców, leśników i myśliwych święto obchodzone na początku października. Jest
związane z kultem świętego Huberta, który jest patronem myśliwych właśnie.
Zazwyczaj hubertusa obchodzi się jako zakończenie sezonu
jeździeckiego, i jako otwarcie zimowo-jesiennego sezonu łowieckiego.
A jak to wygląda w praktyce?
To bardzo elegancka uroczystość. Zazwyczaj obowiązują
uroczyste stroje i zachowuje się starodawne rytuały, czy sygnały, jak zadęcie w
róg na rozpoczęcie polowania. Obchodzone są również msze, najczęściej 3
listopada, w intencji myśliwych właśnie. Można też natrafić na specjalne msze
plenerowe, przeznaczone specjalnie dla koniarzy.
Jeździecki hubertus obfituje w zabawy – najczęściej związane
z gonieniem lisa. Jest wielka gonitwa, w której ściga się dżokeja z lisią kitą
przypiętą do ramienia. Ten, kto ją złapie wygrywa, a na przyszły rok sam
występuje w roli lisa. Dla dzieciaków urządza się gonitwy kłusem lub stępem,
albo w jeszcze innej formie, gdzie najmłodsi jeźdźcy z grzbietu swojego
wierzchowca wypatrują ukrytych w krzakach na terenie gonitwy lisków.
Gdzie niegdzie zdarza się też, że można wziąć udział w
,,skakanej’’ formie polowania na lisa. Wtedy lisia kita wisi na sznurku ponad
przeszkodą, a wygrywa jeździec, któremu uda się ją zerwać podczas skoku.
Po gonitwach tradycyjnie odbywa się ognisko, a picie i
pieczenie kiełbasek, czy jedzenie tradycyjnego bigosu w gronie znajomych trwa
dopóty, dopóki wszyscy nie zmarzną.
Obchodzenie tego święta ma przynosić szczęście na polowaniu,
czy powodzenie w nadchodzącym sezonie jeździeckim.