Długo się zastanawiałam jak poradzić sobie z lękiem
separacyjnym Loli. Czy powinnam wziąć ją na ląże w towarzystwie innego konia,
który w tym czasie będzie robił zupełnie co innego w różnych odległościach od
niej? Czy może całkiem oddzielić ją od koni i niejako zmusić do polegania na
człowieku?
Żaden z pomysłów nie przypadł mi do gustu. Były zbyt
drastyczne, albo mało bezpieczne zarówno dla ludzi, jak i jej komfortu
psychicznego. Poza tym samo oddzielenie nie załatwia sprawy, bo koń niejako
wciąż myśli o powrocie i może i będzie współpracował, ale na pewno o lęku
całkiem nie zapomni. Dostawałam różne podpowiedzi od ludzi towarzyszących mi w
stajni, jednak wciąż to nie było to.
Zastanawiając się jak to rozegrać zajęłam się czyszczeniem
konicy, wprowadzając niejako przy okazji nowe utrudnienie – stanie nieruchomo
przy wszystkich zabiegach. Nie było to dla niej łatwe, ale cierpliwie stała, a
wymagało to ode mnie zaledwie dwóch czy trzech korekt głosem. Był to całkiem
zadowalające efekt jak na początek. Trzeba to będzie jeszcze utrwalić.
Po wyczyszczeniu jej znalazłam w stajni jej ogłowie.
Wymagało lekkiego dopasowania, bo chyba było przymierzane na jednego z
młodzików, przez co okazało się za małe (no jakby nie było dziewczyna ma łeb
jak sklep w porównaniu z delikatnymi folblutami J ).
Założenie go okazało się bajecznie proste. W Norwegii
wykonali kawał dobrej roboty – stoi grzecznie, nie rzuca łbem, a wędzidełko
bierze delikatnie i szybciutko. Cudnie.
Potem ubrałam jej pas do lążowania i dwa wypinacze. Ich obecność
niewątpliwie przypomniała jej zaprzęganie do sulki bo nagle strasznie się
rozemocjonowała. Żeby ostudzić jej zapał zaczęłam zaplatać jej warkocze, tylko
po to, by nabrała przekonania, że to jednak nie na wyścig się wybieramy.
I to właśnie przy zaplataniu grzywy wpadłam na idealny
pomysł. Trochę się z siebie podśmiewając, świadoma tego jak to będzie wyglądać,
wyprowadziłam Lolitę na podwórko przed stajnią. Zrobiłam z nią kółeczko słysząc
przy okazji jak konie pozostałe w środku zaczynają rwetes. Praca z młodzikami
potrafi być wyczerpująca.
Po zatoczeniu kółka znów wprowadziłam ją do boksu. Jej
wskoczenie do stajni przypomniało mi, że miałam rozpocząć naukę spokojnego
wchodzenia. Postanowiłam dołączyć ją od razu. Jestem zwolenniczką
konsekwentnego parcia na przód, zwłaszcza jeśli poszczególne cele są ze sobą
kompatybilne.
Wróciłyśmy na podwórko tym razem, by zrobić dwa kółka. Wracając
do stajni zatrzymałam ją przed wejściem i weszłam pierwsza. Trochę się
spieszyła, ale za każdym kolejnym razem wejście wychodziło jej coraz lepiej.
Po dojściu do pięciu okrążeń zmieniłam stronę, w którą
chodziłyśmy, żeby miała szansę obejrzeć podwórko drugim okiem. U koni to rzecz
cenna, jako że raczej słabo generalizują więc obraz odbierany każdym okiem
postrzegają trochę inaczej.
Robiłam coraz więcej kółek i coraz więcej zmian kierunku,
coraz rzadziej wracając do stajni. Choć już po trzecim powrocie zauważyłam
znaczne rozluźnienie u Loli, oraz brak reakcji na rżące w stajni młódki.
Po tym małym treningu postanowiłam wydłużyć trasę wycieczki
tym razem o ujeżdżalnię.
I tak po nie całych dwudziestu minutach uzyskałam u konia pełną
uwagę, skupienie i zdecydowanie lepsze wchodzenie do stajni. Nieobecność innych
koni też okazała się wcale nie taka potrzebna – przynajmniej w jej mniemaniu.
Stopniowe przyzwyczajanie do coraz dłuższej rozłąki, i pewność, że na końcu
wróci do stada okazały się szybką i bezstresową metodą odklejenia konia. Ponad
to przećwiczyła porządnie dobre maniery przy wchodzeniu do stajni i dobrze
poznała wciąż jeszcze trochę obce dla niej otoczenie. Oswoiła się z kojcem dla
psów i leżącymi tu i ówdzie przyrządami. To był udany dzień, zarówno dla mnie,
gdyż przekonałam się, że warto podążać za własnym instynktem i doświadczeniem,
jak i dla niej. Stała się koniem bezpieczniejszym i zdecydowanie
przyjemniejszym w obejściu.
Przy następnej lekcji powtórzymy odklejanie, wchodzenie do
boksu i będziemy kontynuować poznawanie ujeżdżalni oraz hali. Liczę na kolejne
sukcesy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz